Wszystko, co powoduje u nas negatywne emocje, jest powiązane z naszym poczuciem własnej wartości, z nieadekwatnym obrazem siebie, z ograniczeniami nałożonymi na nasz umysł w trakcie wychowania i socjalizacji. Denerwuje, irytuje, złości, przeraża nas tylko to, co podkręca nasze wewnętrzne wątpliwości co do nas samych. Tam, gdzie jesteśmy pewni siebie trudno nas dotknąć czy zepsuć nam nastrój.
W normalnych warunkach, w codziennej rutynie, tworzymy sobie pewne schematy zachowania i reagowania, żeby unikać tych negatywnych emocji albo czymś je zagłuszać. Sytuacje kryzysowe wywracają nam wszystko do góry nogami, i stajemy twarzą w twarz z tym, przed czym próbowaliśmy się schować. Ale tym samym stwarzają nam okazję do diagnozy i wyleczenia osłabionych obszarów w naszym obrazie siebie.
Jeżeli w zmienionej sytuacji:
– dotkliwie odczuwamy brak czegoś (np. towarzystwa, pracy, ciszy) i powoduje to nasze rozdrażnienie, złość, irytację…
– zaczynamy używać czegoś w nadmiarze (np. jedzenia, alkoholu, życia w wirtualnej rzeczywistości)…
– do szaleństwa doprowadza nas własna rodzina, z którą dotąd skutecznie się mijaliśmy, pracując…
– czujemy się jak urządzenie odłączone od prądu i nie mamy pojęcia, co ze sobą zrobić…
– przeraża nas ta nowa rzeczywistość, w której nie możemy kontrolować rozwoju wypadków, planować swojej i cudzej działalności…
… to znaczy, że nasze życie kręci się wokół namiastek, które mają nam pomóc zagłuszyć fakt, że siebie nie lubimy, i wokół zastępników, które mają nam przysłonić brak prawdziwej bliskości z drugim człowiekiem. To sygnał, że nie jesteśmy szczęśliwi ot tak, z natury, tylko warunkowo – jedynie wtedy, kiedy możemy kształtować rzeczywistość pod siebie, omijając ludzi i sytuacje, które budzą nasze obawy i lęki, przypominają, „co jest z nami nie tak”.
Bo jeśli lubimy i rozwijamy harmonijnie każdy obszar siebie, to trudno o sytuację, która zabierze nam wszystko: możliwość realizowania się fizycznie, intelektualnie, emocjonalnie i duchowo, w każdych okolicznościach znajdziemy coś dla siebie. Ale jeśli dbamy tylko o jeden z tych obszarów, to bardzo łatwo o sytuację, która zablokuje nam możliwość wyrażania i realizowania siebie, powodując frustrację i lęk.
Na ile mamy kontakt ze sobą, na tyle możemy tworzyć bliskość z drugim człowiekiem, która jest naszą naturalną potrzebą, sposobem, w jaki odczuwamy szeroko rozumianą miłość.
Akceptując siebie we wszystkich obszarach, dążymy w sposób naturalny do głębokiej bliskości z wybranym człowiekiem, czerpiemy satysfakcję i radość z pogłębiania tej więzi.
Akceptując siebie częściowo, próbujemy tworzyć bliskość częściową z wieloma ludźmi, np. fizyczną z partnerem, intelektualną ze współpracownikiem, emocjonalną z przyjacielem, duchową z mentorem czy pokrewną duszą.
Problem polega na tym, że jest to łatwe do rozdzielenia tylko teoretycznie. Praktycznie różne rodzaje bliskości z różnymi ludźmi tworzymy kosztem każdej z nich – jedna walczy z drugą. Żyjemy z kimś pod jednym dachem, tworząc bliskość fizyczną, ale o swoich emocjach z tym związanych opowiadamy komuś innemu, tworząc bliskość emocjonalną, która zubaża tamten związek. Realizujemy z kimś godzinami swoją pasję intelektualną albo duchową, odbierając swoją obecność fizyczną i emocjonalną rodzinie. Albo żyjemy w rzeczywistości wirtualnej, raportując obszernie wszelkie aspekty swojego życie i próbując stworzyć bliskość z wszystkimi potencjalnymi obserwatorami… Próbując jakość zastąpić ilością, a bliskość poczuciem ważności i cudzym podziwem.
Na wiele sposobów uciekamy od tego, czego naprawdę w głębi duszy pragniemy, a siła i częstość negatywnych emocji, jakich doświadczamy, mówią nam jak bardzo.
