Dlaczego „rozpuszczamy” dzieci? Bo chcemy, żeby ktoś nas kochał wyjątkowo, specjalnie, najmocniej na świecie, i wydaje nam się, że w relacji z dzieckiem („od początku”), mamy największe szanse na zostanie czyimś superbohaterem. Nie jest to więc wcale taka altruistyczna miłość, i dlatego jej owoce nie są słodkie: dzieje się to kosztem siebie, kosztem relacji z partnerem (zamiast rozwijania jej), a także, paradoksalnie, kosztem dziecka.
Dlaczego „rozpuszczone” dzieci są nieszczęśliwe? Bo nie uczą się pokonywać trudności i zarządzać sobą, stają się zależne od ciągłego dostawania rzeczy i uwagi. Brak przeszkód i konsekwencji nie pozwala im na refleksyjne poznawanie siebie, uczenie się empatii i odpowiedzialności, tworzenie swoich celów i marzeń. A ponieważ reszta świata nie traktuje ich tak samo jak zakochany rodzic, ich samoocena jest niestabilna i z czasem coraz niższa. Za to roszczeniowość i agresja (czasem czynna, czasem bierna) wobec całego świata coraz większa, bo nawet już jako dorośli nie potrafią sami zaspokoić swoich potrzeb, automatycznie oczekują, że zrobi to ktoś za nich.
