Nasza odruchowa postawa wobec czegoś większego, potężniejszego od nas – Boga osobowego czy nieosobowego – jest automatyczną kopią naszego stosunku do rodziców czy opiekunów.
Ludzie są ludźmi, i zawsze gdzieś – w jakimś obszarze czy momencie – nas zawodzą, dlatego na ogół ta postawa jest ambiwalentna: chcemy ufać i kontrolować jednocześnie. I to jest rozsądne podejście do ludzi – ufać w wyznaczonych przez doświadczenie granicach.
Ale ile sensu mają próby kontrolowania czegoś niewymiernego i znacznie potężniejszego od siebie? Albo wierzymy, że ta siła się nami opiekuje i chce naszego dobra, albo chcemy ją kontrolować, handlować z nią – czyli nie wierzymy w jej moc i dobre intencje.
Świadoma odpowiedź na to pytanie czyni z nas ludzi wierzących lub nie, i żaden system ani rytuał religijny tego nie zastąpi.
